Kilka dni temu prowadziliśmy jeden z biblijnych kursów. Zachwycam się nadal tym, jak Bóg działa w sercach osób, które przyjechały, by przeżyć spotkanie z Nim.
Osobiste rozmowy, nierzadko łzy, ale i też serdeczny śmiech, dzielenie się bardzo trudnymi czasem sprawami… Bogu niech będą dzięki!
Po powrocie odbyłam też inną rozmowę, z kimś mocno zirytowanym – nie na mnie co prawda, ale jednak zirytowanym… Mój rozmówca mimochodem wspomniał o wypowiedzi pewnego aktora, wspierającego osoby chore na raka. „Przecież człowiek nie ma żadnej siły – denerwował się. – Co to za brednie!”
Słuchałam uważnie. Nie podjęłam tematu. Jeszcze nie teraz. Czasem warto, by uleciało powietrze z balonika, by emocje się trochę uciszyły – wtedy łatwiej stworzyć warunki do dialogu, do szczerego spojrzenia w głąb siebie.
Gdybym jednak mogła coś powiedzieć, to z całą siłą potwierdziłabym to, co powiedział tamten aktor w swoim świadectwie zwycięskiego przejścia przez ciężką chorobę.
Tak, głęboko w to wierzę, że rozwiązaniem nie jest popadanie w przygnębienie i czekanie na nie wiadomo co, ale odszukanie w sobie wewnętrznej siły.
W Tobie i we mnie jest Pan.
„O Ty, co mieszkasz sam, w moim sercu na dnie”, śpiewamy w jednej z pieśni.
To właśnie tam, na dnie serca mam szukać siły, by nie stracić nadziei, by w najtrudniejszych nawet okolicznościach – i w życiu, i w śmierci– nadal należeć do Pana (por. Rz 14, 8).
„Wznoszę swe oczy ku górom:
Skądże nadejdzie mi pomoc?
Pomoc mi przyjdzie od Pana,
co stworzył niebo i ziemię.” (Ps 121, 1-2)
Często powtarzam słowa tego psalmu. Mam wrażenie, że wręcz krążą w moich żyłach. Pomoc przychodzi od Pana, to święta prawda! I za każdym razem przychodzi ona inaczej. Poprzez ręce i serce innej osoby…
Gdy pierwszy raz usłyszałam anegdotę o helikopterze, bardzo mnie rozbawiła. Później przypominałam ją sobie wielokrotnie, by nie przegapić Bożego działania w mojej codzienności. Opowiem ją, choć myślę, że jest bardzo znana.
Woda podeszła prawie pod dach, tak wielka była to powódź. Na dachu znajdował się mężczyzna, który żarliwie modlił się do Boga o pomoc. Gdy wojsko, zaangażowane do ratowania mieszkańców, posłało po niego ponton, stanowczo odmówił opuszczenia dachu. Podobnie, gdy nad sobą usłyszał warkot śmigłowca. Za każdym razem krzyczał: „Odejdźcie! Mnie uratuje Bóg!”
W końcu woda zatopiła jego dom, a on sam dostał się w zaświaty. Pełen złości i żalu stanął przed Najwyższym i rzekł: Tak bardzo wierzyłem, że mi pomożesz, a Ty nic nie zrobiłeś, Boże! Pozwoliłeś, by zatopiły mnie powodziowe fale!
Wtedy usłyszał pełen mocy, ale i łagodności, głos: Robiłem wszystko, by cię uratować! Wysłałem nawet najlepszy helikopter!
Co dzień Bóg wysyła do mnie i do Ciebie najlepsze helikoptery. Mnóstwo osób zaangażowanych jest w Jego tajemniczy plan. Ale czy potrafimy przyjmować tę pomoc? Czy patrząc na te „zwykłe” starania, nie przekreślamy ich z wyższością albo i nawet pogardą? Może czekamy na trzęsienie ziemi, rydwany ognia i zastępy anielskie? Może odrzucamy łaskę codzienności, nie za bardzo wiedząc, co miałaby dobrego zdziałać w naszym życiu?
Czy to nam się podoba, czy nie – Bóg działa przez drugiego człowieka. Nie tylko przez ochrzczonych, wierzących i praktykujących. Również przez tych, o których my byśmy w życiu nie pomyśleli.
A może warto, byśmy o nich pomyśleli?
Świstak napisał
Piękna myśl, a tak często niezauważana – Bóg jest obecny i działa w codzienności, w zwykłych sytuacjach, w każdym człowieku. Czasem pamiętamy, że w potrzebującym jest Bóg, ale ze w dającym też, to nam umyka. Zwłaszcza, gdy nam z tym człowiekiem nie po drodze.
Dziękuję też za myśl o cierpliwości w rozmowie. Tak łatwo przeskoczyć do rad, a tak trudno posłuchać, pozwolić wybrzmieć emocjom.