Co roku zapalamy w naszym domu kolejne świece adwentowe. W tym roku mamy wieniec wyjątkowy, bo wykonany przez jedno z naszych dzieci w ramach warsztatów, podczas zajęć lekcyjnych.
Tak wiele wspomnień wiąże się dla mnie z tym pięknym zwyczajem. Pierwsze z nich to widok palących się świec na wieńcu w holu szkoły, do której chodzą nasze dzieci. Co roku mnie on buduje. Liczę na to, że i tym razem zobaczę tam wieniec.
Inne wspomnienie to zabawna sytuacja, kiedy odwiedził nas ktoś z rodziny i zapytał, dlaczego palą się tylko dwie świece, skoro na wieńcu są cztery. Gdy wyjaśniliśmy w czym rzecz, nasz gość powiedział, że jeden listek jest krzywo i jak tak może być. Odpuściliśmy odpowiedź, zwłaszcza że był to wieniec robiony ręcznie, z naturalnych elementów, a listki tworzyły zwartą kompozycję. Ale oburzenie naszego gościa bardzo nas rozbawiło, do teraz wspominamy z uśmiechem tę sytuację.
Mam też inne, trudne wspomnienie, wiążące się z wieńcem adwentowym, ale dzięki Bogu z upływem czasu ono blednie, podobnie jak towarzyszące mu w tamtym momencie emocje. Gościliśmy wtedy tuż przed Bożym Narodzeniem kogoś, kto zdemontował nasz wieniec i naśmiewał się z wyznawanych przez nas wartości, był agresywny. Musiał w związku z tym opuścić nasz dom. Nasze dzieci były wtedy na szczęście całkiem małe i bawiły się w pokoju obok, nie zauważyły więc całego zajścia. Do dziś nie potrafię zrozumieć tej agresji. Ale nie zatrzymuję się nad tym. Nie zatrzymuje mnie to w drodze.
I jeszcze jedno wspomnienie, kiedy to widok adwentowego wieńca dodawał mi otuchy. Kończyłam wtedy studia podyplomowe. Wracałam właśnie po zajęciach, na których wypłynął temat zgorszenia ze strony Kościoła. Oczywiście nie padło słowo „zgorszenie”, ale całość była wypowiedziana w bardzo ostrym tonie przez osoby deklarujące się jako niewierzące.
To była już kolejna taka sytuacja. Byłam jedyną osobą w tym gronie, która myślała inaczej. Próbowałam pokazać, że jest coś więcej, coś dalej – nie tylko zło.
Nie dyskutowałam z faktami (skandale wybuchały jeden po drugim, pojawiały się jak grzyby po deszczu, a bulwersujące zachowania ludzi Kościoła nagłaśniane były mocno przez media).
Bezpośrednio po jednej z takich rozmów, wymęczona i przybita nieco, trafiłam do naszego parafialnego kościoła. Był sobotni wieczór. Przy wejściu stały wyłożone piękne wieńce adwentowe, ręcznie robione.
Wzięłam jeden z nich w dłonie i nie mogłam oderwać od niego oczu. Nie tylko dlatego, że był wykonany tak starannie i w dodatku w tonacji ecrù (mój ulubiony kolor). Po prostu dlatego, że poczułam, że przez ten symbol Bóg mówi do mojego serca, pokrzepia mnie, umacnia.
On ma różne sposoby. Kiedyś (historię tę znajdziemy w Starym Testamencie) posłużył się oślą szczęką, dlaczego współcześnie nie miałby się posłużyć czymś tak prostym i pięknym jak wieniec adwentowy? W moim przypadku tak właśnie się stało. : )
Pięknego Adwentu, dobrego przeżycia tego świętego czasu życzę nam wszystkim!