
Fot. Danuta Kamińska
Jadę komunikację publiczną – już nie pamiętam, kiedy ostatnio z niej korzystałam. Naprzeciwko mnie siedzi mężczyzna w czapce z daszkiem z napisem, którego tu nie zacytuję (to zwrot powszechnie uznawany za wulgarny, zapisany po angielsku). Jest to właściwie to samo słowo, które stało się w ostatnich miesiącach tak popularne, że czasem trudno znaleźć miejsce, gdzie by się ono nie pojawiało (jest nawet wymalowane na murach niektórych kościołów), tyle że tu zapisane jest nie po polsku.
Mam ochotę go zagadnąć, bo może to tylko taki styl, moda z tą czapką? Może wcale nie to miał na myśli wciskając ją na czoło? Ale resztki instynktu samozachowawczego mnie powstrzymują – przecież właśnie ogłosił tym napisem, żeby go zostawić w spokoju, prawda? Jednak korci mnie bardzo, by rozpocząć z nim pogawędkę. Mężczyzna, jakby czytał w moich myślach, zsuwa maseczkę z ust i zapada w drzemkę. Na kolejnym przystanku dwie starsze kobiety siadają za mną i dyskutują o filmie obejrzanym poprzedniego dnia w telewizji. „Widziałaś ten o Faustynie? No właśnie, popatrz, i to poszło do Wojtyły, a on potem papieżem został, kto by pomyślał?”
Łapię się na tym, że wcale mnie nie korci, by przerywać paniom ich wymianę wrażeń i je zagadywać. Patrzę za to na czarną czapkę i myślę o moich nastoletnich synach. Żaden z nich oczywiście nie nosi takiej bejsbolówki, ale skąd wiadomo, czy któryś nie będzie miał ochoty wykrzyczeć za kilka, kilkanaście lat całemu światu nie tylko to jedno słowo czy zdanie, ale może od razu całą wiązankę?
Patrzę podczas tej podróży przez okno (najpierw autobusu, potem tramwaju) na budzącą się do życia przyrodę i tak bardzo chcę, by – jak wiosenna zieleń – wszystko było świeże, czyste, nowe, bez skazy. Ale taki świat nie istnieje (przynajmniej tu, na ziemi). Z konieczności trzeba się pogodzić z tym, że to, w czym żyjemy, bardziej przypomina krajobraz na przednówku niż krystalicznie czysty dźwięk, przeszywający powietrze o poranku (który to ptak tak pięknie śpiewa? U nas o poranku ostatnio jakiś raczej skrzeczy; )
Tak, potrzeba dużo pogody ducha, by pogodzić się z niedoskonałością, która raz po raz daje o sobie znać. Nie tylko w innych, ale i w sobie ;)
Nie chodzi o to, by wszystko lśniło zimnym perfekcjonizmem, ale by czasem ubrudzić sobie ręce pochylając się nad drugim człowiekiem (dosłownie i w przenośni), także nad tym małym ; )
***
„Boże przodków i Panie miłosierdzia,
któryś wszystko uczynił swoim słowem
i w Mądrości swojej stworzyłeś człowieka,
by panował nad stworzeniami, co przez Ciebie się stały,
by władał światem w świętości i sprawiedliwości
i w prawości serca sądy sprawował –
dajże mi Mądrość, co dzieli tron z Tobą,
i nie wyłączaj mnie z liczby swych dzieci!
Bom sługa Twój, syn Twojej służebnicy,
człowiek niemocny i krótkowieczny,
zbyt słaby, by pojąć sprawiedliwość i prawa.
Choćby zresztą był ktoś doskonały między ludźmi,
jeśli mu braknie mądrości od Ciebie – za nic będzie poczytany .” (Mdr 9, 1-6)