W niedzielę świętowaliśmy kolejną rocznicę ślubu, tym razem bardzo uroczyście.
Upał dawał nam się we znaki, ale o wszystkich niedogodnościach zapomnieliśmy przed samym wejściem do kościoła, w którego drzwiach znajomy ksiądz powitał nas okrzykiem: „O, jest i para młoda!”. To było bardzo miłe, zwłaszcza, że ubrani byliśmy jak na tę okazję przystało – mąż w garnitur, ja – w białą suknię, tyle tylko, że otaczało nas wianuszkiem pięcioro naszych dzieci. To była zasadnicza różnica w stosunku do tamtego, pamiętnego dnia, gdy byliśmy rzeczywiście „młoda parą”.
Czy tęsknię za tamtym czasem? Ani trochę. I nie chciałabym się cofać do tamtego momentu w moim życiu. Dlaczego? Bo razem przeszliśmy już długą drogę, a nasza miłość rośnie, jak drzewo z zasadzonego wiele lat temu ziarenka. To, co najpiękniejsze, wciąż jest jeszcze przed nami, bo ta relacja jest dynamiczna i wciąż się rozwija. Nawet jeśli popełniamy błędy, możemy ruszyć dalej, nie musimy wpadać w koleiny wzajemnych oskarżeń czy przygniatające poczucie krzywdy.
To jest właśnie piękne w małżeństwie, że możemy ODNAWIAĆ nasz związek i rozwijać go w jeszcze piękniejszym kształcie.
Wzruszyłam się podczas odnowienia przyrzeczeń małżeńskich. Mocno czuję, że to nie z nas jest ta siła i ta miłość.
I jestem wdzięczna.
Ale nie tęsknię za tym, co było. Wspomnienie wydaje mi się czymś bladym i mdłym przy tym, co jest teraz.
Bo ta relacja dojrzewa. Jak dobre wino.
***
„Połóż mnie jak pieczęć na twym sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol. Żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki.” (Pnp 8, 6-7)