Tagi
#BożeNarodzenie, #chrzescijanstwo, #miłość, #nowaewangelizacja, #przyroda, #relacje, #rodzina, #wdzięczność, #wiara, #zdrowiepsychiczne
W naszym województwie rozpoczynają się właśnie ferie zimowe. Dopiero co była przerwa świąteczna, a już nadchodzą kolejne dni wolne od nauki. Nasze młodsze dzieci nie mogły się nadziwić, że idziemy wtedy do pracy. Przypomniałam im, że ani ja, ani mój mąż nie pracujemy w oświacie. One jednak były przekonane, że to niesprawiedliwe, że nie mamy odgórnie przydzielonego urlopu w tym czasie. ;)
Nasze najmłodsze pociechy są już coraz starsze (druga i czwarta klasa szkoły podstawowej), dlatego ustaliliśmy, że będą wracać z półkolonii same, a w domu czekać będą na nie starsi bracia.
Każde z pięciorga naszych dzieci ma swój plan na ten wolny czas. Jedno przytargało stos książek z biblioteki, drugie rozpoczyna akurat próby teatralne, trzecie wyjeżdża na kilka dni do kolegi. Dwójka jedzie na zimowisko, inna dwójka jest zapisana na półkolonie. A cała piątka jedzie też na chwilę do moich rodziców, a potem do rodziców męża z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka. Przygotowują właśnie własnoręcznie wykonywane prezenty.
My też mamy z mężem plany – wybieramy się we dwoje na koncert. Poumawiana jestem też z koleżankami na spotkania. Przygotowane mam (podobnie jak starszy syn) opasłe tomiska do dokończenia w ferie.
Ale i tak najcudowniejsze ferie były wtedy, kiedy byłam mała. Nie zapomnę kombinezonu, który nosiłam na śnieg (spędzaliśmy wtedy całe dnie na świeżym powietrzu – powinnam chyba dodać: na mrozie), wydawał mi się najpiękniejszym ubiorem na zimę. Było cudownie. Przed blokiem mieliśmy naszą „prywatną” górkę do zjeżdżania na sankach, nieco dalej, na innym osiedlu, boisko zamieniało się w lodowisko, na które chodziliśmy z kolegami i koleżankami. Bitwy na śnieżki i lepienie bałwana to były najlepsze zimowe zabawy mojego dzieciństwa.
Pamiętam też dziwne uczucie, jakie towarzyszyło mi, kiedy spędzałam pewnej zimy część ferii u dalszej rodziny. Szłam wtedy sama przez jakieś pola do majaczącego w oddali światła bijącego z okien kościoła. Był drugi lutego. Szłam trochę po omacku, bo nikt z krewnych nie potrafił mi powiedzieć, na którą jest Msza św. i czy w ogóle jest.
Byłam mała i droga była daleka, ale nie wspominam tego źle. Zaskoczyło mnie tylko dziwne wrażenie – gdy w końcu dotarłam i już nieco ogrzałam się w kościele – że ci ludzie wokół mnie, cisnący się trochę na mnie, z zapalonymi gromnicami, są w jakimś sensie mi bliżsi niż widywane od wielkiego dzwonu wujostwo. Było mi dobrze u nich – złego słowa nie powiem – ale jednocześnie tak jakoś pusto.
Nie chodzi mi o ocenianie i wyrokowanie – to były inne czasy. Niektórzy wplątywali się w sytuacje zawodowe i przede wszystkim wybory związane ze światopoglądem, w obliczu których pójście na Mszę św. byłoby – w ich rozumieniu – niemożliwe, nawet jeśli chodziłoby tylko o podprowadzenie kilkulatki pod budynek kościoła.
Widok majaczącego w ciemnościach światła, do którego przebijam się przez śnieg i w drodze do którego błądzę po polach na obrzeżu miasta, jest czymś, co do mnie często wraca. Zapamiętałam, że dotarłam i że było mi dobrze w środku. I że nie czułam się tam obco.
Bardzo chciałabym, żeby moje dzieci też miały takie przeświadczenie, nie w stosunku do samego budynku kościoła czy Mszy na Matki Boskiej Gromnicznej, jak się wtedy mawiało. Raczej co do Kościoła jako wspólnoty. Że można tam dotrzeć, nawet błądząc długo, gubiąc się wiele razy. I że będzie tam jasno i ciepło, że będą blisko ludzie ze światłem w dłoni – z sercem na dłoni.
Na razie moje pociechy trwają w tej wspólnocie, są w nią zaangażowane. Ale może przecież przyjść taki czas, gdy będą z trudem odnajdywać do niej drogę. Niech wtedy miejsce, do którego w końcu dotrą, okaże się duchowym domem: jasnym i ciepłym.
Dziękuję Bogu, że jesteśmy jako rodzina razem w doświadczeniu wiary. Wiem, że może przyjść czas, gdy któreś z tej naszej gromadki podejmie – podobnie jak wtedy moje wujostwo – decyzje, w konsekwencji których zostaną na swoim miejscu w zimową zawieruchę, nie ruszą w drogę. Niech mają wtedy pewność, że jest gdzieś światło, że jest ktoś, kto na nich czeka. Amen.