Fot. Danuta Kamińska
Czytam List do Rzymian. To nasza wspólna forma ćwiczeń duchowych we wspólnocie. Otrzymaliśmy zeszyty z motywem serca na okładce, a wewnątrz z zadaniami i miejscem na notatki. Rozważamy, kawałek po kawałku, niewielkie fragmenty tego świętego tekstu.
Jesienią inną księgą się zajmowaliśmy, teraz przyszedł czas na opowieść o wierze i łasce, jak prywatnie nazywam to dzieło Apostoła Narodów.
Tym, co mnie bardzo porusza (dzięki Bogu, że nadal, bo to słowo św. Pawła znam niemal w całości na pamięć: niektórych fragmentów uczyłam się jeszcze jako dziecko, innych już jako osoba dorosła) jest usprawiedliwienie, będące darem Boga. Nie przestaje mnie ono zachwycać.
Myślę, że gdyby współcześnie św. Paweł opublikował swój List do Rzymian (a przynajmniej niektóre jego rozdziały) w jakimś katolickim czasopiśmie lub we fragmentach jako wpis na bloga na jakimś katolickim portalu – podniósłby się na niego krzyk oburzenia i rzucane byłyby w stosunku do jego osoby poważne oskarżenia – o protestantyzację Kościoła katolickiego, o niezrozumienie istoty zapracowywania na zbawienie (termin samozbawienia, z przyczyn oczywistych, nie mogłoby się w tych, pełnych oburzenia, komentarzach pojawić).
Życie pod Prawem jest według Pawła czymś przeciwnym życiu łaską wiary. Wydaje mi się więc, że do dziś jego słowa mogą niektórych gorszyć albo prowadzić do nieporozumień.
To tylko potwierdza, że słowo Boże jest żywe.
Oczywiście, trzeba je czytać w całości, a nie wyrywać z kontekstu („Tekst poza kontekstem staje się pretekstem”) lub przeciwstawiać sobie jeden jego fragment drugiemu, jak wielu do dziś czyni z nauczaniem św. Jakuba (o uczynkach płynących z wiary oraz o wierze, która jest bez nich po prostu martwa) i nauczaniem św. Pawła (o zbawieniu z wiary, nie z uczynków, „by się nikt nie chlubił”).
Pomijając kwestię, że te dwa sposoby wyrażania tej samej prawdy absolutnie się nie wykluczają, ale wzajemnie uzupełniają i oświetlają, takie zestawienie natchnionego tekstu w celu zdyskredytowania jednego kosztem drugiego przypomina mi trochę praktykę współczesną przeciwstawiania sobie nauczania na przykład dwóch papieży: jednego, nazywanego nie do końca prawidłowo „naszym”, i drugiego, nazywanego (… może nie przytoczę, bo się nie godzi, w każdym razie tego, który niedawno obchodził jedenastolecie wyboru na stolicę Piotrową).
A to wszystko z powodu braku zrozumienia prawdy, która jest dla nas (lub dla wielu z nas) tak bardzo niewygodna: że Bóg działa inaczej niż my. Jego myśli nie są naszymi ani Jego drogi nie są takie jak nasze.
Co jakiś czas więc warto pozwolić, by Jego Duch zburzył w nas fałszywe obrazy i fałszywe przekonania, by pokazał nam, do czego się nadmiernie przywiązaliśmy, także w kwestii naszych przekonań.
Absolutnie nie mam na myśli zmiany Magisterium ani odwoływania tego, co jest podstawą naszej wiary – wprost przeciwnie. Mam na myśli to wszystko, co przez lata (w przypadku pojedynczego człowieka), ale i przez całe wieki (w przypadku całych pokoleń wierzących, kultywowanych tradycji w różnych częściach świata, w różnych wspólnotach zakonnych, ale też wspólnotach parafialnych oraz różnych postaw świeckich) przywarło do nas, a z Ewangelią nie ma wiele wspólnego.
Temu służy, w moim przekonaniu, Wielki Post: by rozedrzeć szaty serca, a nie ciuchy na sobie, by odmówić sobie prawa do bycia nieomylnym i osądzania innych, a nie tylko odmówić sobie… słodyczy, by posypać milczeniem nasz hejt, a nie tylko głowę popiołem. By pozwolić na operację na żywym organizmie naszej wiary.
Nikt tego nie lubi, ale każdy potrzebuje – zmiany. Z tej prostej przyczyny, że wzrastanie w wierze jest rzeczywistością dynamiczną. Przypomina rwącą rzekę lub naukę pływania, jak w wizji Ezechiela – wzbierający strumień, w który wchodzimy, od wody po kostki, po wodę, w której zanurzamy się cali. Nie jest jak stęchła sadzawka, w której woda stoi. Jest piciem źródlanej wody, która jest wciąż świeża i nowa.
Nie dlatego, że Bóg się zmienia – On jest jedyny niezmienny – dlatego, że my potrzebujemy zmiany, która jest Jego darem. Tak, niewygodnym, uwierającym, powodującym duży dyskomfort, a czasem ból. Ale bez poddania się zmianie nasza sytuacja przypomina dorosłego mężczyznę, który nadal próbuje się wcisnąć w swoje pierwszokomunijne ubranko z czasów dzieciństwa. Cudowna jest jego ufna i prosta wiara z czasów, gdy pierwszy raz przyjmował Boga do swojego serca, ale ponieważ nie urosła od tego czasu, nie została poddana procesowi przemiany, przypominającemu przemianę i wzrost każdej rośliny (najpierw ziarno, potem pęd, w końcu łodyga, liście, kwiat i owoce), jest jej (wiary) karykaturą.
Dar – łaska za darmo dana, a jednocześnie bezcenna – pozwala nam przyjąć, krok po kroku, prawdę o tym, że bez Boga rzeczywiście nic nie możemy, zwłaszcza uratować się ani zbawić.
Święty Pawle – módl się za nami!