Fot. Danuta Kamińska
Co dzień przynosimy do pracy „zieleninkę”, jak żartobliwie nazywamy z koleżanką nasze sałatki. Jedni, patrząc na nas, krzywią się, inni z uznaniem kiwają głowami.
Niezależnie od reakcji, wyjmujemy własnej roboty kompozycje warzywne i rozmawiamy o tym, co u nas i wokół nas, a kolejne osoby dosiadają się i dołączają do rozmowy. Bardzo lubię te wspólne chwile w mojej pracy.
Już za kilka dni udamy się z naszą wspólnotą (i z osobami, które do nas dołączyły z innych wspólnot) na ewangelizację. Zapukamy do drzwi domów. Oczywiście nie będziemy nikogo do niczego przekonywać – nie chodzi przecież o prozelityzm, ale o podzielenie się doświadczeniem spotkania z żywym Bogiem, o pobycie z osobami, które mogą mieć inne niż nasze poglądy. Nikomu nie będziemy na siłę serwować „sałatki dla duszy”. Usiądziemy, jak zwykle, i posłuchamy opowieści tych, którzy często mają doświadczenie niewysłuchania – ze strony bliskich czy różnych instytucji.
Ale również może się zdarzyć, że wcale nie usiądziemy- przecież bywa, że drzwi pozostają zamknięte, albo że zza nich słyszymy przykre słowa. Wiemy, że nie jesteśmy ich bezpośrednimi adresatami. Często chodzi o jakieś niezabliźnione rany, trudne relacje, nieprzebaczenie.
Zazwyczaj osoby, które nie życzą sobie spotkania z nami, mówią to w sposób otwarty i kulturalny. Bywają jednak i takie osoby, które z jakichś powodów potrzebują uzewnętrznić swoje emocje, czasem w mało kulturalny i nieempatyczny sposób.
Czy nas to wstrzymuje, zniechęca? Czy sprawia, że kolejnego roku nie bierzemy udziału w ewangelizacji? Oczywiście, że nie. To, co jest dla nas najważniejsze, nie jest zależne od reakcji innych.
Zwłaszcza, że reakcje są różne: od tych, opisanych wyżej, negatywnych, po bardzo pozytywne, czasem nawet zakrawające na cud, gdy spotykamy kogoś, kto modlił się, by Bóg mu zesłał pomoc, by przysłał człowieka z dobrym słowem… Do każdego podchodzimy z otwartymi sercem, nie wiedząc z wyprzedzeniem, co nas spotka w zderzeniu z tym konkretnym człowiekiem.
Mamy dla niego coś zdrowego – słowo Boże. Coś, co przywróci mu apetyt, jak sałatka warzywna po różnych fast foodach. Ale prowadzimy go następnie dalej, po konkrety. Po Chleb, który daje życie. A kto Go spożywa nie będzie już łaknął.
Wychodzimy na opłotki, by zapełnić salę weselną naszego Przyjaciela. Wielu z zaproszonych nie przybyło, dlatego nasz Pan wezwał nas, by iść na rozstajne drogi i nakłaniać, zachęcać do przyjścia na ucztę.
Los posłańców może się różnie potoczyć, jak pamiętamy z Ewangelii, ale gra jest warta świeczki – uczta jest gotowa. I są pyszne sałatki :)