Tagi
#biblia, #chrzescijanstwo, #codziennosc, #DanutaKaminska, #dobreslowo, #DuchSwiety, #ewangelizacja, #JezusPanem, #miłość, #nowaewangelizacja, #relacje, #SESA, #słowoboże, #SNEPoznan, #swiadectwo, #zdrowiepsychiczne

Fot. Danuta Kamińska
Podczas jednego z kursów ewangelizacyjnych padło pytanie o to, jak mówić o grzechu. Jest to ważne pytanie. W naszych czasach albo się temat przemilcza, albo wraca do dawnej narracji i straszy piekłem.
Jednak ani przemilczanie grzechu, ani tym bardziej straszenie nie jest dobrym rozwiązaniem. Bojaźń Boża to coś innego niż życie w lęku. Straszenie nie jest więc dobrą metodą – lepszą jest ukazywanie całej prawdy i pozostawianie możliwości wyboru.
Również nabieranie wody w usta jest bezcelowe. Jeżeli przemilczymy problem grzechu, to o jakim Zbawicielu wówczas mówimy i o jakim zbawieniu? Od czego ratuje nas Boży Syn, jeśli nie wspominamy ani słowem o winie człowieka? Dlaczego w takim razie Jezus przyszedł na świat, skoro grzechu „nie ma”? Dlaczego Chrystus został w ogóle przez Ojca posłany?
Podobno na ścianie pewnej stacji metra ktoś napisał sprayem: „Jezus jest jedyną odpowiedzią”. Ktoś inny zaś szybko dopisał: „A jakie było pytanie?”
W tym tkwi cała trudność, że współcześnie wielu z nas zapomniało (lub nie chce pamiętać) o tym, co jest naszym największym problemem, o rozwiazanie którego nasza dusza nie przestaje pytać.
Skoro jednak wielu uznaje, że nie ma tematu grzechu, to nie ma też problemu do rozwiązania. Jeśli nie ma pytania, nie można usłyszeć i przyjąć odpowiedzi.
Dopóki nie uznajemy, że jesteśmy chorzy, nie sięgamy po lekarstwo – jest to zrozumiałe.
Kiedy jednak nie uznajemy, że grzech jest problemem, z którym sobie sami jako ludzie nie poradzimy, łatwo zasiać w nas lęk i zwątpienie w miłosierdzie Boga i Jego pomoc, strasząc piekłem.
Oczywiście nie chodzi o to, by podważać istnienie piekła, ale o to, by pokazać rozwiązanie, by uświadomić, czego dokonał dla nas Jezus Chrystus.
Nie idziemy od domu do domu po to, by każdemu, kto nam otworzy, wykrzyczeć w twarz: „Ty grzeszniku!”, a potem z zadowoleniem z powodu dobrze wykonanego zadania odejść swoją drogą. Nie na tym polega ewangelizacja. Nie na tym też, by opowiadać o swoich grzechach z nadzieją, że słuchający nas człowiek w pewnym momencie wykrzyknie: „O, ja też czasami kłamię!”. To nie ma być ani spowiedź powszechna, ani stanięcie przed trybunałem.
Wszyscy poruszamy się w tej przestrzeni: i ewangelizatorzy, i osoby ewangelizowane. Każdy z nas, podchodząc do kratek konfesjonału, ma coś do wyznania, raczej chyba nikt nie musi pożyczać kartki z grzechami od sąsiada. Słowo Boże mówi, że sprawiedliwy siedem razy na dzień upada (por. Prz 24, 16), a co dopiero my.
Jednak prawda o grzechu jest o wiele głębsza: nie jesteśmy już jego niewolnikami. Jesteśmy synami i córkami Boga, Jego dziećmi.
Nadal pozostajemy w ciele, nadal żyjemy naszym ziemskim życiem i wciąż wystawieni jesteśmy na różnego rodzaju pokusy. I upadamy. Kochamy Boga, wystrzegamy się zła, unikamy wszystkiego, co do zła prowadzi, aby nas grzech nie opanował, ale to nie znaczy, że nie grzeszymy. Żyjemy w łasce uświęcającej, przyjmujemy sakramenty, umacniamy się Ciałem i Krwią Chrystusa w Eucharystii, ale nie jesteśmy tak mocni (nikt nie jest), by móc powiedzieć: „Już nigdy nie upadnę, nigdy nie zgrzeszę, nawet lekko, nawet grzechem powszednim”. Dopóki żyjemy, popełniamy niestety grzechy.
Dlatego idąc na ewangelizację, nie stawiamy się w pozycji kogoś lepszego, kto ma teraz „tych gorszych” pouczać. Owszem, zdarza się, że grzech osoby, którą spotykamy jest nieomal „widoczny” w postaci niesakramentalnego związku czy czynów homoseksualnych. Ale to nie znaczy, że skoro nasza sfera seksualna jest uporządkowana, mamy prawo potępić jakąś osobę lub zwracać się do niej w upokarzający sposób.
Zdarzają się przecież sytuacje zgoła odwrotne: docieramy do domów, w których spokój i wzajemna miłość członków rodziny niejednego z nas, ewangelizatorów, zawstydzają. To nie jest tak, że Bóg posyła świętych do nieświętych.
Co więc dokonało się dwa tysiące lat temu? Jak o tym mamy mówić, by nie przemilczeć tak ważnych dla naszego zbawienia prawd?
Żyjemy w rzeczywistości, którą można określić jako „już i jeszcze nie”. Zbawienie JUŻ się dokonało: Chrystus przelał za nas swoją krew. „Gdyś odkupił nas od zbrodni drogiej swojej Krwi strugami” śpiewamy w „Te Deum”. Jednocześnie jednak JESZCZE NIE doświadczamy W PEŁNI owoców tego odkupienia.
Co wiecej: znajdujemy się w takim etapie naszego życia, o którym bez żadnej przesady możemy powiedzieć, że właśnie ważą się nasze losy. I nie jest to kwestia przyznania kredytu lub jego spłaty, ale kwestia naszego wiecznego zbawienia. Dopóki żyjemy, wybieramy, czy przyjmujemy to, co dla nas wysłużył Jezus, czy odrzucamy Jego zbawienie i idziemy własną drogą (na zatracenie).
Jak się dokonuje przyjęcie tego, co dla nas zdobył Pan przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie? Poprzez wiarę i nawrócenie. Innymi słowy poprzez uczynienie zbawienia swoim i przyjęcie konsekwencji tego, czyli poprzez poddanie siebie samego i całego swojego życia Bogu.
„Brzmi groźnie” – jak mawia mój znajomy. Nie, to rozwiązanie przeciwne brzmi groźnie, ponieważ żaden człowiek nie umie sobie poradzić sam z grzechem, a „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6, 23). Dodatkowo utrudnia sprawę fakt, że „wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3, 23). Dlatego każde ludzkie rozwiązanie skazane jest na porażkę. Mówiąc w skrócie: rozpaczliwie potrzebujemy Boga. Bez Niego wyjście ze śmierci, jaką przynosi grzech, jest po prostu niemożliwe.
A dobra wiadomość jest taka, że „łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6, 23 b). Wszyscy „dostępują zaś usprawiedliwia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie” (Rz 3, 24).
Jak więc mówić o grzechu? Wprost i nie wyrywając prawdy o nim z kontekstu kerygmatu. Jak mawia nasz znajomy ksiądz, w kerygmacie „wszystko się zazębia”.
Jesteśmy kochani przez Boga. Stworzeni na Jego obraz, obdarzeni tęsknotą za życiem w jedności z Nim.
Grzech tę jedność rozrywa, a my nie potrafimy z powrotem wrócić do pełnej jedności z Bogiem. Nosimy w sobie ranę grzechu pierworodnego, ale dzięki ofierze Jezusa Chrystusa grzech nie ma nad nami już władzy. Ponieważ „krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas w wszelkiego grzechu” (1J 1, 7).
Naszym zadaniem nie jest więc ukrywanie naszych grzechów, ale ufne wyznanie ich dobremu Bogu, aby obmył nas w krwi swojego Syna. To jedyne lekarstwo na grzech, jakie zna ludzkość. Nie znaleziono innego. I nie będzie nigdy innego, ponieważ „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym mogli być zbawienia (Dz 4, 12). Tylko Jezus.
Uznanie Go jedynym Zbawicielem prowadzi nas do wyznania wiary w Niego – nie tylko ustami, ale i sercem (por. Rz 10, 9-10). I do nawrócenia, którego owocem są dobre czyny, „które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili” (por. Ef 2, 10 ).
Ci, którzy wyznają Jezusa Panem, dokonują tego pod wpływem Ducha Świętego. Bo nikt bez pomocy Ducha nie może powiedzieć: „Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3).
Duch Święty troszczy się o wszystkich, którzy „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ale z Boga się narodzili” (J 1, 13) i gromadzi ich w jedno, tworząc z nich wspólnotę Kościoła.
Ci, którzy przyjęli Jego moc i poddali się Jego prowadzeniu, wsłuchując się w Jego natchnienia, idą dalej, by świadczyć o Chrystusie i spotkaniu z Nim, o przebaczeniu i łasce.
Jak więc mówić o grzechu? Skladając świadectwo o tym, jak Bóg z niego wyzwala i jak cenne jest zbawienie, które nam daje. „Za wielką bowiem cenę zostaliśmy wykupieni” (1 Kor 6, 20). „I to nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa” (1 P 1, 18-19).
A na koniec, małe przypomnienie: kiedy mówimy o Bożej miłości, o grzechu i zbawieniu w Jezusie, o wierze i nawróceniu oraz o Duchu Świętym i wspólnocie Kościoła – warto pamiętać, że wraz z nami mówi nie kto inny, a sam Duch Święty. On działa w sercach osób, którym głosimy Dobrą Nowinę.
Nie jesteśmy nauczycielami wiary (prawo kanoniczne jasno określa, komu powierzone jest to zadanie i kto ma realizowac nauczycielską misję Kościoła), my jesteśmy świadkami wiary. Do świadczenia powołany jest każdy ochrzczony wierzący (i jest to zarówno nasz przywilej, jak i obowiązek).
Duch Święty działa w głębi serc osób, do których docieramy, na długo przed tym, jak zadzwonimy do ich drzwi.
Niedawno opowiadała o tym jedna z osób biorących udział w kursie o ewangelizacji, wspominając, że właśnie w ten sposób wcześniej została sama zewangelizowana. Ktoś mówił jej o Bożej miłości, a ona wykrzyknęla: „Ale ja przecież żyję w grzechu!”. Duch Święty sam pouczył ją „o grzechu, o sprawiedliwość i o sądzie” (J 16, 7). Tak, On działa wewnątrz nas i uczy nas cierpliwie, jak głosić życiem i słowem Dobrą Nowinę współczesnemu światu.



