
Fot. Danuta Kamińska
„Wszystkich nas to czeka” – skwitowała krótko, energicznie składając w kostkę przybrudzoną ścierkę. „Ma pani rację” – uśmiechnęłam się do niej znad biurka. To już drugi pogrzeb w tym tygodniu, pomyślałam wracając do pracy.
Na każdej z Mszy pogrzebowych myślami biegłam do moich bliskich – tych żyjących i tych, którzy już odeszli.
Poruszuły mnie słowa kazania: o miłości silniejszej niż śmierć; o Miłości, która ma na imię Jezus.
Co mają te treści wspólnego z Adwentem? Bardzo wiele. Lubię przypominać sobie, że moje życie się skończy – daje mi to szerszą perspektywę, ożywia tesknotę i wzmacnia nadzieję.
Ta myśl o końcu przynosi mi też ulgę, niemal fizyczną.
To byłoby straszne: żyć zawsze. Tak, wierzę, że moje życie się nie skończy, ale się zmieni, jednak bez tego przejścia, bez bramy śmierci, sama ta „pierwsza część”, ciagnąca się w nieskończoność, bez perspektywy dalszego ciągu i bez spotkania się końcu twarzą w twarz…Nie, to nie byłoby na moje siły!
„I kolejny rok mija” – smętnie podsumowuje jedna z mam wspólne oglądanie prac pierwszaków podczas czekania na pociechy w holu szkoły. „Ale nie ma czego żałować, jeśli się dobrze przeżyło ten rok”, podsumowuję trochę ciszej. „W sumie tak, w sumie tak”, zamyśla się tamta kobieta.
Jak dobrze, że nie muszę przeżywać jeszcze raz tego roku, że nikt nie każe mi się cofać w czasie, myślę po cichu. To byłaby dla mnie najgorsza kara.
Przechodzę od jednego etapu do drugiego. Zamykam jeden, otwieram drugi. Gdybym nagle miała cofać się i na nowo wszystko przechodzić, nawet te piękne i krzepiące chwile… Nie, dziękuję!
Jestem wdzięczna, że życie biegnie do przodu, że się nie zatrzymuje, a gdy kładę się spać, jestem najszczęśliwsza, bo o jeden dzień jestem bliżej, jak ufam.
Kiedyś prowadziliśmy w sporym zespole jedenastodniowe rekolekcje (w naszym żargonie nazywane kursem). Był to bardzo owocny, pobłogosławiony czas, ale jednocześnie bardzo absorbujący i wymagający od nas wielu wyrzeczeń, nie tylko duchowych, ale też fizycznych i psychicznych. W związku z tym, pół żartem pół serio ukuliśmy frazę, którą, śmiejąc się, częstowaliśmy się nawzajem: „Kurs zmierza w dobrym kierunku – ku końcowi”.
Gdy budzę się rano, towarzyszy mi radość. Nie mam pojęcia, co przyniesie mi kolejny dzień, ale jestem pewna, że moje życie zmierza w dobrym kierunku – ku końcowi. I że cokolwiek by się nie stało, „nic mnie nie zdoła odłączyć od tej miłości”(por. Rz 8, 31b-39).