Fot. Danuta Kamińska
Żył sobie kiedyś człowiek, który nie do końca wiedział, kim jest. Ludzie mówili, że stracił pamięć na skutek poważnego wypadku.
On sam natomiast wspominał, że od czasu do czasu pojawiają się w jego głowie strzępki obrazów z przeszłości, które z chęcią nazwałby wspomnieniami, gdyby nie to, że były zbyt piękne, by mógł w nie uwierzyć.
Ponieważ nie znał swojej tożsamości, uznał, że jest pewnie kimś, kto nie powinien zbytnio rzucać się w oczy, ani oczekiwać od życia zbyt wiele.
Jakoś nauczył się z tym żyć. Schodził innym z drogi i nie odpowiadał na zadawane pytania.
Jednak co jakiś czas mocniej odczuwał dyskomfort spowodowany tym, że nie potrafił wskazać, skąd pochodzi i kto jest jego rodziną. Był bardzo samotny i właściwie nieustannie atakowany przez lęk, który nasilał się w niektórych sytuacjach, choć on sam tego do końca nie rozumiał.
Pewnego dnia do krainy, w której się zatrzymał, przybył posłaniec. Szukał zaginionego królewskiego syna. Gdy zbliżył się do kryjówki naszego bohatera, zagadnął go o zaginionego, tak jak zostało mu to nakazane: nikogo nie omijać, każdego spotkanego człowieka wypytywać.
Posłaniec, przełamując wstręt, wszedł do groty i rozpoczął rozmowę. Jednak jego rozmówca zareagował krzykiem. Bał się, że zostanie oskarżony o zabójstwo zaginionego syna królewskiego. Był pewien, że czeka go sąd i rychła śmierć.
Zaczął uciekać. Biegł przed siebie, potykając się co chwila. Serce biło w jego piersi jak oszalałe. Tracił oddech, by za chwilę ze świstem znów łapać powietrze w płuca.
Cały czas słyszał tętent koni za sobą. Byli coraz bliżej. Myśli kłębiły się w jego głowie, krew mocno pulsowała w skroniach. Był pewien, że za chwilę go dopadną…
Po chwili leżał twarzą do ziemi. Otoczyli go kołem. Konie prychały na mrozie i podzwaniały ozdobną uprzężą.
Posłaniec surowym tonem zapytał go o imię. Ponieważ milczał, ktoś zsiadł z konia i siłą obrócił go na plecy, tak by blade zimowe światło choć trochę oświetliło jego twarz. Zrobił to jednak dość brutalnie, przy okazji rozrywając na ramieniu jego zbutwiałe odzienie.
Nagle wszyscy zamilkli. Zsunęli się natychmiast z siodeł i przyklękając na jedno kolano, zduszonym głosem spytali, pełni zdumienia: „Panie, ty tutaj?!”
Na ramieniu bezdomnego widniał królewski znak dziedzictwa…
***
Ty i ja nosimy ten znak w naszych sercach. To niezatarte znamię. Jesteśmy dziedzicami, ale zbyt często o tym zapominamy. Ulegliśmy poważnemu wypadkowi-wszyscy, bez wyjątku-na skutek którego nie pamiętamy, kim jesteśmy. Żyjemy w lęku, a nierzadko w rozpaczy. Od czasu do czasu mamy przebłyski świadomości tego, kim naprawdę jesteśmy, ale by żyć tym na co dzień nie decydujemy się, bo wydaje nam się to… zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Zamiast tego staramy się nie wracać zbyt często do tych spraw. Chociaż… czasem zdarza się, że przez krótką chwilę, tak krótką jak błysk, zastanawiamy się, czy to może jednak prawda… Słuchamy Słów Prawdy, objawiających, że jesteśmy córkami i synami Króla. To od nas zależy, czy uwierzymy posłańcom.
Ten czas jest być może dobrą okazją, by zerwać łachmany skrywające znak, którego nikt i nic nie jest w stanie nas pozbawić.
***
„Nic nas nie zdoła odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” (Rz 8, 39)