Tagi

, ,

Fot: Danuta Kamińska

Patrzę na rośliny w ogrodzie, które powoli szykują się już do zimy. Złote liście na ozdobnych wierzbach przed domem nie dają za wygraną i mocno trzymają się jeszcze na gałęziach, mimo chłodnych nocy. Żurawka, o pięknym, głębokim, bordowym odcieniu, wygląda jakby nie chciała przyjąć do wiadomości, że czas już odejść, zasnąć na zimę, upuścić na ziemię cudne liście… Patrząc na nią, a jeszcze bardziej na to, co pozostało z krzaczków pomidorów, przypominam sobie o końcu.

Końcu roku liturgicznego (już za chwilę Adwent, hurra!), końcu mojego życia (który nie wiem, kiedy nastąpi) i … końcu świata (który na pewno nastąpi, choć nie należy wierzyć tym, którzy „wiedzą”, kiedy ; )

„Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec.” (Mt 24, 36)

Patrzę więc na tę piękną żurawkę (teraz chyba nawet piękniejszą niż latem, gdy ją kupowałam) i na uschnięte pomidory, a przez moją głowę przemykają myśli o końcu, jednak wcale nie nastrajają mnie one pesymistycznie. Wręcz przeciwnie.

Skoro coś się kończy, to coś się zaczyna. Wyczuwam to niewidzialne tchnienie, jak ukryty nurt rzeczny, we wszystkim, co mnie otacza. Wyczuwam pulsujące życie, również w tym, co się kończy.

Miłość nie umiera.

Tak, wiele tracimy, wiele opłakujemy.

Ale to, co jest z miłości jest niezniszczalne.

Przez łzy, przez ból, upadki, porażki, ale jednak dostrzegamy wieczność. Tam, ale zaczynającą się już tu. W mojej codzienności. Życie. Bez końca.

Pamiętam, jak duże wrażenie zrobił na  mnie wiersz Czesława Miłosza „Piosenka o końcu świata”, tak inny od tego, co do tej pory słyszałam o czasach ostatecznych. Miałam kilkanaście lat. Wpatrywałam się w strofy wiersza i  w obrazy literackie, jakie ożywały w mojej wyobraźni pod wpływem tego tekstu. W „Piosence” było coś urzekającego i pociągającego. Nie umiałam dokładnie tego nazwać, ale miałam głębokie przekonanie, że jest prawdziwa, że mówi o czymś, co się wydarzy, choć wielu tego być może wcale nie zauważy, podobnie jak zapowiada to  Ewangelia:

„A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona.” (Mt 24, 37-41)

Z czasem odkryłam, że ten poetycki przekaz nie stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła – wręcz przeciwnie, w obrazowy sposób ukazuje to, w co wszyscy wierzymy: TO SIĘ JUŻ DZIEJE. Żyjemy w czasach ostatecznych. Nie dlatego, że widzimy mrożące krew w żyłach katastrofy albo że ociepla się klimat. Ten etap dziejów zbawienia to po prostu czasy ostateczne – czasy, w których tęsknimy za OSTATECZNYM SPOTKANIEM, w których oczekujemy paruzji, „nowego nieba i nowej ziemi”, jak powie św. Piotr w jednym ze swoich listów:

„Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby [On] was zastał bez plamy i skazy – w pokoju,  a cierpliwość Pana naszego uważajcie za zbawienną (2 P 3, 13-15a).

Nie wiemy, jak będzie wyglądać uwielbione ciało (a w ciała zmartwychwstanie przecież wierzymy, wyznając co tydzień „Credo”) ani jakie będzie to nowe niebo i nowa ziemia, o których mówi Słowo Boże.

Wiemy jednak, że ŻYCIE dzieję się JUŻ TERAZ. Nie dopiero po naszej śmierci. Życie wieczne zaczyna się już TU.

Spotkanie i relacja z Tym, który jest MIŁOŚCIĄ, jest życiem: zachwyt nad Jego stworzeniem, odkrywanie Jego wielkości w tym, co nas otacza. I Jego obecności w tych, którzy są wokół nas, a nie tylko w tych, którzy nas „lajkują”…

Innego wyjścia nie ma.

To życie, którym teraz żyjemy, nie jest do wyrzucenia, jest do kontynuowania… w niebie!

Nie jest „padołem łez”, jak chciałaby jedna z ludowych pieśni, ale – w cierpieniu, zmaganiach, ciemnościach i wątpliwościach – Jego zwycięstwem, okrzykiem, który w pełni będzie słyszalny dopiero „po tamtej stronie”, ale już teraz się wznosi!

Spotykam raz po raz takich proroków, o jakich wspomina tekst „Piosenki o końcu świata”. Niepozorni, nierzucający się w oczy, żyją „stojąc mocno nogami na ziemi, ale głową są w niebie”, jak określa to Nicola Ciola w „Wierzę w życie pozagrobowe”.

Ty i ja umrzemy – NA PEWNO. Ty i ja mamy życie – na ZAWSZE.

***

„Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.”

(Czesław Miłosz, Piosenka o końcu świata, tom „Ocalenie”, 1945)