– Jeszcze tylko kilka stopni i już będziemy na dole – szepcze do ucha mojej małej, śpiącej córeczce, wtulonej w jego sweter.
Drewniane schody są bardzo strome i skrzypią przy każdym kroku. Zabytkowe wnętrza oświetla tylko słabe światło, a na niektórych piętrach nawet i jego brak.
– Spokojnie, spokojnie – powtarza cicho, nie wiem, czy bardziej sobie, czy jednak trzymanej w ramionach dziewczynce.
Stawia ostrożnie kroki, czasem przystaje i mocniej przytrzymuje jej małe ciałko. Gdy na dole przekazuje mi śpiącą czterolatkę, ta otwiera oczy, mówi cichutko: „Cześć wujku”, i z powrotem wtula głowę, tym razem w moje ramiona.
Zasypia na samym początku, gdy modlimy się ze wspólnotą w sali na górze za chorych oraz za tych, którzy ulegli panice. Wstawiamy się – choć jest nas tym razem garstka – za wszystkimi, którzy potrzebują modlitewnego wsparcia w tych dniach.
Widać, że czuje się bezpiecznie wśród kojących dźwięków pieśni, widoku znanych twarzy i szmeru modlitw. Najpierw prosi, bym ją przytuliła, a potem układa się wygodnie na moich kolanach i zanim się spostrzegam – już śpi. Jej starszy brat, również kilkuletni, proponuje, bym ją postawiła na nogi, bo na pewno mała udaje. Jednak okazuje się, że jej sen jest tak twardy, że z trudem we dwójkę zakładamy jej zimową kurtkę. Wtedy podchodzi chrzestny naszego najstarszego syna i bierze ją z moich ramion. Chwytam synka za rękę i ostrożnie sprowadzam go w półmroku z poddasza na sam dół zabytkowego budynku.
Następnego dnia dowiaduję się, że nieco zmieni się teraz nasz mały świat: zdecydowano, że zostaniemy wszyscy w domu przez najbliższy czas. Docierają do mnie różne informacje i różne też ludzkie reakcje na nie. Jednak tym, co wciąż mi towarzyszy jest spokój i wspomnienie tego powolnego, mozolnego schodzenia po skrzypiących schodach kilka pięter w dół. I wyraz twarzy córeczki, wtulonej ufnie w nasze ramiona.
Myślę, że to metafora tego, co przede mną: mam zachować ostrożność, jak wtedy, w nieoświetlonym wnętrzu, ale przede wszystkim zachować spokój. Wiem, w czyich ramionach jestem, wiem, że niezależnie od wszystkiego jestem bezpieczna w Bożych dłoniach. Czy to w zdrowiu, czy to w chorobie – należę do Niego.
Zdanie, które usłyszałam na „Gorzkich Żalach”, wciąż do mnie powraca: „Ludzie boją się wirusa, ale nie obawiają się żyć w grzechu ciężkim.” Coś w tym jest. Zdrowie jest ważne, ale zbawienie najważniejsze… „Nothing but the blood of Jesus” – ta piękna pieśń towarzyszy mi w tych dniach. Tak, przez Twoją świętą Krew napełnij nas wszystkich wewnętrznym pokojem! Amen.
„W Nim mamy odkupienie przez Jego krew –
odpuszczenie występków,
według bogactwa Jego łaski.” (Ef 1, 7)