Jednak ujemny. Uff. Tak czułam, ale kwarantannę musiałam odbyć, niezależnie od swoich odczuć. Tym razem to jakiś wirus bez korony, choć osłabiający mocno.
Jaki dostałam prezent na święta? Najpiękniejszy: Jezusa w Komunii – mój mąż, który jest szafarzem, mi Go przyniósł. To były inne święta, pod każdym względem, ale Jezus ten sam – na szczęście!
Kończy się stary rok i za chwilę rozpoczyna nowy. Nic nie planuję, ale czuję się w tym nieplanowaniu spokojna. Kalendarz z wytłoczoną na okładce liczbą 2021 leży koło mnie. Zerkam na niego, ale nie biorę na razie do rąk. Chcę przeżyć do końca stary rok, nie wyprzedzać niczego.
Pojutrze przyjeżdżają przyjaciele z dziećmi. Jak co roku zanocują. Cieszę się i jestem wdzięczna, że niektóre rzeczy są takie same, jak zawsze. Ale doceniam też to, co jest nowe, niespodziewane, jak ostatni wigilijny wieczór– zupełnie inaczej przeżywany w tym roku przeze mnie.
Za wszystko dziękuję. Także za to, czego nie rozumiem w pełni. Nie wszystko muszę zrozumieć.
Biegnę myślą do tych, co się źle mają, także z rodziny, także na duchu.
Bądź ich pomocą, Panie!
Amen.
***
„Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie;
osłonię go, bo uznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham
i będę z nim w utrapieniu,
wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem
i ukażę mu moje zbawienie.” (Ps 91, 14-16)