Tagi

, , , , , , , , ,

Fot. Danuta Kamińska

Była blisko, jej smukła sylwetka wyraźnie rysowała się na przykrytym białym puchem polu. Znajdowaliśmy się na skraju lasu. Zatrzymaliśmy się z nadzieją na piękne zdjęcie, wpatrując się w nią jak zaczarowani. Ale ona nie czekała, aż wybierzemy odpowiednie ustawienia i pobiegła po chwili dalej – dalej od nas. Mimo to, wrażenie, jakie na nas zrobiła, było ogromne i nie zniknęło tak szybko, jak szybko zniknęła ta sarna.

Niespodziewane spotkania czy wydarzenia niekoniecznie muszą być od razu przekazywane dalej, upubliczniane. Czasem lepiej zachować je w pamięci, delektować się i zastanawiać nad nimi, niż – bez wewnętrznego smakowania – posyłać je w świat.
Sarna na śniegu może być więc symbolem tego, co w nas wewnętrzne i głębokie. I czego nie da się sfotografować, zmierzyć ani zważyć. To dobrze, że nie wszystko jest na sprzedaż (czy także: na pokaz).

Znamy pewnie osoby, które zabiegają o to, by być zauważone akurat wtedy, gdy są zajęte jakąś praktyką religijną. Ba, niektóre nawet celowo składają ręce, by oko kamery mogło to uchwycić i przekazać, na przykład potencjalnym wyborcom.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z sytuacjami, w których nikt nie jest w stanie dowiedzieć się tego, co nam w duszy gra. Gdy nasze wewnętrzne batalie albo pełne ufności oddanie nie jest wystawione na widok publiczny. Gdy to, co nas dotyka (czy spotyka), jest „zachowywane w sercu”, mówiąc językiem biblijnym.
Oczywiście nie chodzi o to, by wiarę zepchnąć do sfery prywatnej, bo powinna być ona widoczna wszędzie tam, gdzie jesteśmy, a więc również w sferze publicznej (to jak żyjemy, jakie wartości cenimy, do kogo należy nasze życie i czy postępujemy zgodnie z tym, w co wierzymy). Jednak bez tego istotnego elementu, jakim jest „uwewnętrznienie”, wszystko to, co dla nas istotne (a nie tylko wiara), przypominać będzie zwietrzałą sól. Albo bardziej: stroboskopowe światło – ulegniemy szybko przebodźcowaniu, a nic w nas z tego natłoku obrazów i wydarzeń nie pozostanie.

Takie chwile, jak ta wczoraj, gdy obserwowaliśmy sarnę na śniegu, są nieocenione. Nie tylko dla naszego zdrowia (spacer i świeże powietrze), psychicznej kondycji (chwila relaksu na łonie przyrody, cisza i piękne widoki), ale także dla naszego ducha (a duchowy wymiar to nie tylko „bycie w kościele”).
Te trzy elementy są bardzo ważne i ze sobą powiązane, wzajemnie na siebie wpływają: duch, dusza i ciało. O każdy z nich mamy obowiązek dbać, jak sugeruje to św. Paweł:

„Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego.”(1 Tes 5, 23)

Czy zatrzymuję się przy sarnie mojego wewnętrznego doświadczenia, przemyśleń, rozważań, nasłuchiwania Bożych natchnień, czy pędzę raczej dalej albo próbuję jedynie schwytać, „ujarzmić” i skontrolować rzeczywistość, aby nic nie mogło mnie już w życiu zaskoczyć, zadziwić ani zachwycić?