Tagi
#charis, #codziennosc, #DanutaKaminska, #ekumenizm, #ewangelizacja, #franciszek, #katolicyzm, #nowaewangelizacja, #przyroda, #relacje, #słowoboże, #zdrowiepsychiczne
Pada grad, a za chwilę spomiędzy chmur wychyla się słońce. Jadę jak zwykle moją ulubioną trasą wśród pól i łąk. Widzę pierwsze oznaki wiosny, zieleniejące się pola, a chwilę potem patrzę na przesłane przez kuzynkę zdjęcia – pełne śniegu. Takie kontrasty, tak duże różnice, choć nie jesteśmy przecież bardzo daleko od siebie!
Myślę o tym, że w życiu, podobnie jak w przyrodzie wokół nas, sporo jest takich zaskakujących zestawień. Cieszę się, że jest tak różnorodnie i lubię czasem spojrzeć z innej perspektywy na to, co jest moją codziennością.
Bardzo pomaga mi złapać oddech spojrzenie z lotu ptaka. Szerszą perspektywę zawdzięczam między innymi CHARIS . Niedawno zakończyła się druga edycja czternastotygodniowego kursu Służebne Przywództwo, w którym uczestniczyłam. Wraz z mężem, wraz z odpowiedzialnymi z naszej wspólnoty. Ale też wraz z osobami z innych wspólnot, innych rzeczywistości w Kościele.
Dobrze jest usłyszeć i zobaczyć, że jesteśmy rodziną, że jesteśmy jedno, choć mamy różne doświadczenia, różne metody działania, ale za to – wspólną mentalność, wspólne wejście w Strumień Łaski, jak pięknie nazywa to papież Franciszek.
Dobrze jest usłyszeć zakonnika z Azji, dzielącego się swoim świadectwem pracy z potrzebującymi. Mężczyznę z Indii, żonatego, ojca rodziny, zaangażowanego w ewangelizację. Polaka, który z pasją mówi o Jezusie, ilustrując swoją wypowiedź historiami z życia wnuków.
Modlitwa, mimo że online, porusza wewnętrznie, zwłaszcza ta wstawiennicza, tak osobista i charyzmatyczna.
Jedność wychodząca daleko poza schematy i przyzwyczajenia: jedność chrześcijan, która zaczyna się od zwykłych rozmów i dzielenia, od wspólnego posiłku – daje nadzieję!
Dobrze czasem zobaczyć szerszy kontekst tego, co jest sercem codzienności. I dobrze poczuć, że nie jest to sprawa prywatną jakichś pojedynczych, oderwanych od siebie ludzi. Wprost przeciwnie.
Wtedy nie boli tak mocno, gdy ktoś – mimo, że mieni się wierzącym – podważa sens ewangelizacyjnej misji, gdy nie chce słyszeć, jak dobry i potężny jest Bóg, jak działa, także w naszych czasach, a nie tylko Pierwotnym Kościele.
Nie boli aż tak, bo nie bierze się tego „do siebie”, nie traktuje jako personalnego ataku. Wie się, jak jest naprawdę, nie trzeba się więc z nikim spierać.
Można po prostu iść i świadczyć. Być blisko. Słuchać. Ale też nie pozwalać zamykać ust, pełnych uwielbienia. Nie pozwalać sobie zatrzaskiwać serca – pełnego ufności.
Gdy byłam nastolatką moi znajomi ostrzegali mnie, że – z takim ufnym nastawieniem, jakie mam – świat mnie zje, że ludzie lubią dla chorej przyjemności dokuczyć, wyśmiać, że może by tak spasować, odpuścić sobie, by potem niepotrzebnie nie cierpieć.
Już od dawna nie jestem nastolatką – mam za to nastoletnie dzieci. Nie zmieniłam nastawienia, mimo trudności, przez które przeszłam. Jedno, czego się nauczyłam od tamtego czasu, to na pewno to, że NIE JESTEM SAMA.
Że ta posługa jest osadzona w o wiele szerszym kontekście, niż mogłam przypuszczać, mając kilkanaście lat.
***
„Kto Was dotyka- dotyka źrenicy mojego oka.” (Za 2, 12)