Tagi

, , , , , , , ,

Fot. Danuta Kamińska

Niedawno w pracy umknęło mi utytułowanie jednego z gości. Wiedziałam, że jest profesorem, ale nie zaznaczyłam tego, zwracając się do niego. Przeprosiłam od razu, gdy się zorientowałam, a on w odpowiedzi machnął ręką i uśmiechnął się, mówiąc: „Nic się nie stało, nie ma sprawy”.

Wracając do domu, zastanawiałam się nad innym tytułem. Słyszę go nieustannie: pewnie ze sto razy na dzień. (Tak, są dni, gdy mam wrażenie, że to już tysięczny, a nie setny raz!). Nie jest to tytuł naukowy. Nie wiąże się on też z żadną z funkcji w Kościele ani w życiu zawodowym.

Najmilszy i najpiękniejszy. Właściwie to nie żaden tytuł. To słowo, które sprawia, że reaguję natychmiast. Nawet jeśli ktoś, kto je wypowiada, nie zwraca się wcale do mnie. To jedno słowo stawia mnie jednak na równe nogi: „Mamo!”
Oczywiście najpiękniej brzmi w ustach piątki naszych pociech. Ale bycie mamą nie ogranicza się do bycia mamą dla biologicznych dzieci. Jako mama jestem odpowiedzialna nie tylko za dzieci, które urodziłam. Bycie mamą poszerza serce. Nie może być inaczej. Myślę, że Maryja wie to najlepiej. Ma tylko jednego biologicznego Syna. Ale innych dzieci – mnóstwo!

Niedawno, podczas dwutygodniowej nieobecności w domu mojego męża, przypominały mi się słowa znajomej ze wspólnoty o tym, że Maryja się mną zaopiekuje. Weźmie za rękę, zatroszczy po prostu jak mama. „Coś w tym jest”, pomyślałam.
Wiele rzeczy zdążyło się wydarzyć (również tych z kategorii niecodziennych wyzwań), ale miałam przez ten cały czas poczucie Jej łagodnej i bliskiej obecności…
Może dla Niej też najmilszym tytułem jest najprostsze: „Mamo!”