Tagi

, , , , , , , ,

Fot. Danuta Kamińska

Feeria barw mnie zachwyca. Jadąc do pracy, otwieram oczy coraz szerzej i to nie dlatego, że jestem niewyspana i powieki same mi się zamykają – patrzę właśnie na rozgrywający się na niebie spektakl. Czerń i granat przeszyte intensywną czerwienią, fioletem i delikatnym różem. Mam wrażenie, jakby starły się dwa żywioły, a ja byłabym jedynym świadkiem tego wielkiego wydarzenia.

W rzeczywistości nie dzieje się nic wielkiego. To zimowy brzask. Cudowny, pełen energii widok, który kontemplowałabym z chęcią znacznie dłużej, gdyby nie to, że prowadzę właśnie samochód na ruchliwej drodze.

Każdy taki mały cud natury zachwyca mnie i odsyła do jego Boskiego Autora . Oczywiście, miliony ludzi widzą w tej chwili ten sam wschód słońca, ale dla mnie jest on czymś wyjątkowym. Jestem tak wdzięczna, jakby był to wielkiej wartości obraz, malowany specjalnie dla mnie i to na moich oczach! Jego piękno zapiera mi dech w piersiach i odbiera mowę. Bezgłośne uwielbienie płynie z mojego serca. Nie spodziewałam się zastać na mojej codziennej trasie takiego widowiska!

Myślę teraz, gdy już dotarłam na miejsce, o moim synu, u którego specjalista kilka dni temu wykrył brak prawidłowego rozróżniania barw, co wiąże się z niemożnością wybrania wymarzonej przez niego szkoły. Wszyscy, którzy go kochają, a więc rodzina i przyjaciele, wraz z nim to na swój sposób „odżałowują”. Jako mama nie najlepiej to znoszę. Ale ufam, że „kiedy Bóg zamyka drzwi, wtedy otwiera okno”. Wyglądam więc tego lufcika, licząc, że z czasem urośnie do wielkości okna tarasowego! Na pewno pędzle Wielkiego Artysty już malują – tym razem nie wschód słońca, ale drogę dla mojego dziecka. Ufam, że tak właśnie jest, choć na razie widzę tylko odwrócone sztalugi. Prace „na wysokości” trwają – na pewno!