Tagi

, , , , , , , , ,

Fot. Danuta Kamińska

Krzyż, którego podwyższenie świętujemy jutro, jest nadal obecny w wielu pomieszczeniach, do których docieram ostatnio. Zazwyczaj zawieszony jest na widocznym miejscu, najczęściej centralnie nad drzwiami.

Tak było i w sali lekcyjnej, do której schodziliśmy się, w większości przemoczeni deszczem, na zebranie rodziców dwa dni temu.

Odruchowo zerknęłam na krzyż, czekając na rozpoczęcie zebrania. To nie była sala przydzielona klasie mojego syna. Wyjątkowo spotkaliśmy się w sąsiedniej. Jakie było moje zaskoczenie, gdy zorientowałam się, że nad drzwiami nie wisi krzyż z pasyjką, ale krzyż zrobiony z… dwóch patyków przewiązanych łykiem.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
W końcu jednak ucieszyłam się, że jest tam w ogóle jakiś krzyż.
Oczywiście lepiej, by był taki, do widoku którego przyzwyczaiłam się, chodząc na wcześniejsze wywiadówki. Ale ostatecznie uznałam, że najważniejsze, że nikt krzyża nie zdjął.

Przez krótką chwilę moje myśli pobiegły ku osobie, która go sporządziła z tych dwóch niewielkich sękatych kawałków drewna. Kim była? Jakie były jej motywacje? Skąd taki, a nie inny krzyż wziął się w tej sali?
Kontrastował z nowoczesnym wyposażeniem.
Mimo wszystko jednak jego widok dodawał mi otuchy. Byłam po ciężkim dniu w pracy, łapało mnie jakieś przeziębienie, do tego zakorkowały się ulice (dokładnie: rondo, przez które trzeba przejechać, by dotrzeć do szkoły syna), a w budynku, gdzie odbywało się zebranie, nie było czynnej toalety. Patrzyłam na zegarek, by zdążyć odebrać jeszcze młodsze dzieci z zajęć odbywających się kilka ulic dalej.

Wszystko się ostatecznie dobrze ułożyło, ale obraz krzyża zrobionego z patyków nie dawał mi spokoju.
Był dla mnie cichym pytaniem, czy wywyższam krzyż w moim życiu. Czy zderzając się z trudnymi sytuacjami, nie przestaję uwielbiać Boga. Czy w mojej posłudze, moim powołaniu, mojej pracy i wszystkim, co robię, dbam o to, by nie „zniweczyć krzyża Chrystusa” (1 Kor 1, 17).