Tagi

, , , , , , , , , , ,

Fot. Danuta Kamińska

Ostatni tydzień w pracy był czasem pełnym wyzwań. Ostatecznie skończył się bardzo dobrymi wieściami przekazanymi mi przez szefa w piątek po południu, ale trochę mnie to wszystko kosztowało. Dzięki Bogu zachowałam spokój i ufność w Opatrzność oraz mocne przekonanie, że nade mną jest inny, potężniejszy Szef – Szef wszystkich szefów. Gdy rozmawiałam o tym z moim starszym synem, wtrącił: „Aaa, wiem: arcybiskup!”. Odpowiedziałam: „Nie, synku, nasz Pan”. „No tak!” – roześmiał się.

Jestem tak bardzo Jemu wdzięczna za to, że mnie niósł – mówiąc w przenośni – przez ten trudniejszy etap, że nie pozwolił mi zwątpić w to, że trzyma moje życie w swoich rękach. Trudne, ale jednocześnie cudowne doświadczenie.

Śpiewałam w tym czasie codziennie gospelowy utwór (jadąc do pracy i wracając z niej). Jej fragment (po przetłumaczeniu na polski) brzmi mniej więcej tak: „W taki sposób staczam moje bitwy (…). Może wydawać się, że jestem otoczony, ale ja jestem otoczony przez Ciebie”. Święta prawda – w największym ucisku to nie przeciwności mnie otaczają, by za chwilę spaść na mnie i pokonać jak, nie przymierzając, wrogie wojska, ale to Pan otacza mnie swoją obecnością.

Mąż, słuchając któregoś dnia moich pracowych opowieści, skwitował, że on nie miał takich sytuacji w żadnej pracy. Powiedziałam wtedy, parafrazując słowa księdza, który uczył mnie stawiać pierwsze kroki w wierze, gdy byłam nastolatką (już niestety nie żyje): „Kto nie jest w takiej sytuacji, nie doświadczy takich cudów – to jest łaska, móc przechodzić przez trudny etap”.

Jego (księdza) słowa dotyczyły innej, ale w pewnym sensie podobnej sytuacji, gdy nie miał on co jeść ani tym bardziej czym nas podjąć (przyjechaliśmy pomóc mu w prowadzeniu rekolekcji). Po Mszy św. jakaś staruszka przyniosła mu w siatce jedzenie (w tym węgorza, którego jadłam wtedy pierwszy raz w życiu). Zapytała, czy się „ksiundz” nie pogniewa, bo ona mu chciała coś zostawić. (Chyba już o tym opowiadałam kiedyś na blogu).

Wtedy powiedział do nas: „Kto nie jest w takiej sytuacji, nie doświadczy takiego cudu. Tylko głodny może zostać nakarmiony”. Mówił potem, że modlił się, ale nikomu nie opowiadał, jaką ma sytuację na parafii. I że szedł z ciężkim sercem, a jednocześnie z ufnością, do zakrystii, by odprawić Mszę św. Nie chciał zostawiać nas bez kolacji – Pan też tego nie chciał. :)

Ale nie zawsze musi się skończyć happy endem trudna sytuacja, przez którą nas Bóg przeprowadza. Kiedy modliłam się już pod koniec tego tygodnia w pracy, powtarzałam, nawiązując do słów proroka Izajasza, że ten ogień mnie nie spali, ta woda mnie nie zatopi. I miałam na myśli to, że jakikolwiek będzie finał, najważniejsze jest dla mnie to, by nie stracić ufności w Bożą obecność w moim życiu. Nie musi być po mojej myśli, a sprawy przecież mogą przybrać niekorzystny dla mnie obrót – nie jestem wyznawczynią sukcesu, jestem wyznawczynią Jedynego – najważniejsze, by nie stracić tego najcenniejszego skarbu: wiary, relacji z Nim.

Bardzo jestem wdzięczna za wsparcie emocjonalne i duchowe, jakie otrzymałam od bliskich, przyjaciół, znajomych, kolegów i koleżanek z pracy, braci i sióstr ze wspólnoty, kiedy przebywałam – ujmując rzecz obrazowo – w piecu ognistym. Wiem, że nie idę sama. :)