Tagi
#codziennosc, #DanutaKaminska, #dobreslowo, #ewangelizacja, #miłość, #relacje, #rodzina, #słowoboże, #śmierć, #wdzięczność, #zdrowiepsychiczne, #życie
Dzisiaj pada rzęsisty deszcz, a słoneczne barwy jesiennych liści zasnute są szarą mgłą. Wczoraj obserwowaliśmy z koleżanką i kolegą z pracy jak dzięcioł skacze po naszym ulubionym („złotym”) drzewie – dziś niewiele przez nasze pracowe okna widać. Wydaje się, jakby jeszcze nie wstało słońce albo jakby ktoś skradł wszystkie kolory i zostawił tylko odcienie szarości.
Wczoraj na redakcyjnym korytarzu było tak gwarno i radośnie – opowieściom nie było końca. Dziś siedzimy skupieni, każdy w swoim redakcyjnym pokoju z tabliczką, wpatrując się w ekran.
Pewnie za chwilę znów wyjdzie słońce albo któreś z nas zapuka do drzwi sąsiada, zapraszając na przerwę w jadalni. Tak jest zazwyczaj: po deszczu jest słońce, po ciszy – gwar, po śmiechu – skupienie.
W najbliższych dniach pewnie tego ostatniego będzie więcej. I refleksji nad przemijaniem, śmiercią. Chociaż w naszej kulturze często temat przemijania jest zagłuszany albo trywializowany.
To nie znaczy jednak, że nie możemy sami stworzyć przestrzeni do zadumy. Nie wszystko musimy mieć podane na tacy. Tak jak nie każdy dzień jest słoneczny i nie każda chwila wypełniona jest śmiechem, tak i nasze życie nie może skupiać się jedynie na tym, by było nam przyjemnie (i komfortowo, jak to ostatnio zwykło się mówić).
Śmierć i przemijanie na pewno nie są tematami, które sprawiają, że czujemy się „komfortowo” i przyjemnie. I bardzo dobrze.
Dzięki temu mamy szansę zobaczyć i poczuć, czym jest życie. Na pewno nie jest siedzeniem w piaskownicy i oczekiwaniem, że jakiś dorosły (państwo, Kościół, jakaś instytucja) zapewni nam dobrą zabawę (bo jeżeli nam zabawa się nie spodoba, zabierzemy zabawki i pójdziemy do innej piaskownicy).
Rzeczywiście, z takim podejściem można przepędzić lwią część swoich lat, nie zauważywszy, że to właściwie nie jest życie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Oczywiście, tak jest łatwiej (do pewnego momentu). Tworzenie iluzji placu zabaw może na pewien czas „uchronić” od piekącego poczucia winy, wstydu, od świadomości, że za coś jest się odpowiedzialnym i że ponosi się konsekwencje własnych wyborów.
Sęk w tym, że pewnego dnia przez pastelowe barwy placu zabaw przedziera się długo tłumiony ból, długo spychane na bok przeczucie, że to jest gra, która się niedługo skończy.
Może więc lepiej po prostu każdy dzień przeżywać jako swój ostatni (nieco podobne ćwiczenie duchowe zalecał św. Ignacy z Loyoli), by od razu wiedzieć, że życie się kończy, a nie udawać, że będzie trwało w nieskończoność, tylko zabawki się będą zmieniały.
Zapalam świecę. Ona przypomina mi, że moje życie przemija i że jest po coś. W blasku ognia i jego cieple mogą „odżyć” ci, którzy za życia umarli. Chodzą, jedzą, skrolują, „rolkują”, ale nie dotykają życia. W tym świetle mogą odkryć, że jest coś poza ich życiowym osiągnięciem, by było „komfortowo”.
Świeca się spala, obdarzając swym blaskiem. To jest obraz życia, które ma cel, które jest dla innych. Myślę o moim dziadku, który jako młody człowiek oddał swoje życie, ratując życie innych ludzi. „Krótko cieszyliśmy się jego blaskiem”, można by tak sparafrazować biblijny tekst o Janie Chrzcicielu. Nie poznałam go. Mój tato był zbyt mały, by go zapamiętać. A jednak, mimo że żył tak krótko, zapalił potężny płomień. Jestem wdzięczna Bogu za niego. Tacy ludzie przekonują mnie, że nie warto udawać, że trwa karnawał. Ten dzień może być moim ostatnim.
Chcę go przeżyć świadomie, od początku do końca. Amen.