Tagi
#biblia, #codziennosc, #DanutaKaminska, #ewangelizacja, #kaplanstwo, #małżeństwo, #nowaewangelizacja, #powolanie, #relacje, #rodzina, #słowoboże, #swiadectwo, #zdrowiepsychiczne
Zerkam na zegarek. Przed chwilą dowiedziałam się, że ma zanocować u nas kobieta w średnim wieku, znajoma z innego miasta. Powlekam dla niej pościel, szykuję kolację i kładę spać dzieci (te młodsze, bo starsze idą same do łóżek).
„Cisza jak makiem zasiał”, myślę. To nie jest planowana wizyta. Z powodu wypadku, jaki wydarzył się na „esce”, znajoma nie zdążyła na pociąg do domu i ma zatrzymać się u nas na noc. Dzieci nie będą miały okazji poznać naszego gościa: przyjedzie, gdy będą już spały –wyjedzie, gdy jeszcze będą spały.
Czas ucieka nam szybko – zazwyczaj nie chodzę tak późno spać, bo bardzo wcześnie wstaję co rano. Tym razem jednak „zabalowujemy” z naszym gościem trochę. Nie jest to bal oczywiście, ale rozmowa, przeplatana świadectwami Bożego działania oraz zabawnymi anegdotami. Toczy się tak wartko, że aż szkoda ją przerywać.
Przy wczesnym śniadaniu wracamy do przerwanych wątków. Najbardziej urzeka mnie radość emanująca od tej kobiety. Spełnione życie, myślę, życie zgodne z powołaniem. Mój mąż, po odwiezieniu jej na dworzec, dzieli się ze mną podobnymi spostrzeżeniami. To kolejne świadectwo osoby żyjącej nie w małżeństwie, nie w zakonie, ale w służbie Bogu i ludziom jako osoba samotna.
Nieładnie brzmi to „osoba samotna”, bo przecież ta osoba samotna nie jest. Może lepsze jest fachowe określenie „świecki celibat”? Chociaż też niewiele mówi, ale jeszcze mniej „singiel, singielka”, którego jakoś, szczerze mówiąc, nie trawię.
W każdy razie spotykam ostatnio osoby, które nie żyją w małżeństwie ani w zakonie, ale które oddają swoje życie dla innych i na służbę dla Boga. Zachwyca mnie to i inspiruje, bo stanowi jaskrawy kontrast wobec postawy osób (które też mam wokół siebie…): wiecznie sfrustrowanych i domagających się „użalania” nad nimi z powodu tego, że nie mają „drugiej połówki”. Nie mogą służyć, bo przecież jest „foch”: „Ja chcę męża/żonę, a Ty mi, Boże, nie dajesz, to jak mam się angażować dla innych?!” Nie wiem, jak wtedy rozmawiać : ja osobiście bym się nie chciała pobierać z tak roszczeniową i zgorzkniałą osobą.
Stan cywilny zresztą nie ma tu większego znaczenia: jeśli bożkiem staje się spełnienie moich (nawet godziwych) pragnień, nie ma już miejsca na nic innego, zwłaszcza na drugiego człowieka. „Ja chcę i tak musi być, bo tupnę nóżką!” – również w małżeństwie spotkać można takie postawy, niejedną taką kobietę widziałam wśród tych okrytych habitem i welonem, niejednego takiego mężczyznę rozpoznawałam ze zgrozą wśród noszących koloratki.
To nie jest kwestia stanu cywilnego czy drogi życiowej. Na każdej z tych trzech dróg można się pogubić i „spoganieć”. Jeśli ja sam, sama jestem dla siebie miarą, nie ma już szans, by „zmieścił się” tam ktoś jeszcze. Szczególnie ten Inny. Niezrozumiały i, nie wiedzieć czemu, niespełniający moich marzeń. Nieprawdaż?
Ale na przeciwległym krańcu tych życiowych postaw widzę osoby, które świadectwem swojego życia i swoją dyspozycyjnością wobec Boga pociągają mnie do Niego. Są wewnętrznie piękne. To nie znaczy, że idealne i bez skazy. Nie wierzyłabym im, gdyby jako „wygładzone” prezentowały się wszem i wobec. One, mam wrażenie, nawet nie mają świadomości rozmiaru światła, jakie od nich bije. Owszem, są pełne mocy, ale nie prze-mocy. To jest raczej wewnętrzna siła, niż siłowanie się z kimkolwiek. Życie w wielu przypadkach wcale ich nie rozpieszcza, ale nie poddają się zbyt łatwo; byle podmuch ich nie łamie.
Takie osoby rozpoznaję na każdej z tych trzech dróg. Żyją zgodnie ze swoim powołaniem, realizują je, ale powołanie nie staje się dla nich pancerzem i okazją do ucieczki przed trudnymi relacjami czy niekomfortowymi sytuacjami.
„Módlmy się o liczne i święte… powołania do małżeństwa!” z przejęciem wołał na każdej Mszy świętej podczas rekolekcji dla młodzieży, wiele, wiele lat temu, nasz znajomy ksiądz (zmarły podczas pandemii, nieodżałowany duszpasterz). W końcu inny kapłan, jego kursowy kolega, nie wytrzymał: „Co ty z tymi małżeństwami?! O powołania do zakonu i do seminarium się trzeba modlić!” Na co tamten, zupełnie niezbity z tropu, odparował: „A co, myślałeś, że tylko twoje powołanie jest święte?”
Są trzy. Czasem o tym zapominamy.
***
„A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój” (Ef 4, 1-3)
Alicja M.M. napisał
Ale powołaniom kapłańskim, zakonnym, do małżeństwa, zawsze towarzyszy akt czynnego przytwierdzenia. No… nie na się wyjść za mąż niedobrowolnie. A powołanie do samotności to pewnie często pokorna zgoda na to, czego by się wcale nie chciało. I rozumiem, gdy w kimś tej zgody nie ma, gdy ktoś się mocuje… Nie nazwałabym tego „fochem”. Czasem bywa trudno (i tak, to normalne!) również w świadomie zaakceptowanym powołaniu, tym, któremu towarzyszył dobrowolny wybór. Tym bardziej, sądzę, może być trudno, gdy się nie wybierało…